Anonymous zwykle skrywają się za
specyficznymi maskami. Mogliśmy je także widzieć na twarzach
protestujących osób podczas szeregu demonstracji przeciw ACTA. Maska ta
należy do głównego bohatera kultowego komiksu stworzonego przez Alana
Moore "V jak Vendetta". W 2006 roku do kin wszedł film pod tym samym
tytułem. Poniżej publikujemy obszerny wywiad z Alanem Moore
Zacznę od podstaw: jakie są Twoje związki z anarchizmem?
Czy uważasz się za anarchistę? W jaki sposób po raz pierwszy
zaangażowałeś się w radykalną politykę?
Cóż, jak przypuszczam, po raz
pierwszy zaangażowałem się w radykalny ruch polityczny w późnych latach
sześćdziesiątych, gdy działalność polityczna była naturalnym elementem
uczestnictwa w kulturze. Kontrkultura, jak ją wtedy nazywaliśmy, była
bardzo eklektyczna i obejmowała sobą wszystko, od sposobu ubierania,
przez preferowane style muzyczne, po poglądy w kwestiach filozofii.
Określone poglądy polityczne były z nią nierozerwalnie związane.
Jakkolwiek w różnych jej okresach wiele politycznych koncepcji
zdobywało popularność, przypuszczam, że przez cały czas panował
powszechny konsensus co do anarchistycznych pryncypiów tego środowiska -
nawet jeśli jako bardzo młody nastolatek nie odbierałem tego wówczas w
ten sposób. Po prostu, nie taktowałem swoich ówczesnych poglądów w
kategoriach polityki. Poza tym, nie byłem na tyle obeznany z samą ideą
anarchii, by określić się w ten sposób. Dopiero później, gdy
przekroczyłem dwudziestkę i bardziej na serio zacząłem myśleć o
otaczającym świecie - doszedłem do wniosku, że w zasadzie jedyny punkt
widzenia, jaki jestem w stanie zaakceptować - to punkt widzenia
anarchizmu.
Co więcej, dotarło do mnie wtedy, że
anarchia jest tak - naprawdę jedyną formą istnienia społeczeństwa, jaka
na dłuższą metę jest możliwa. Wierzę, że wszystkie inne formy są tylko
pewnymi wariantami czy też formami przejściowymi pierwotnego startu
anarchii, poza wszystkim innym, jeśli porozmawiasz z większością ludzi o
idei anarchii dowiesz się, że to zły pomysł - dlatego iż prowadzi do
sytuacji, w której najsilniejsza mafia i tak zawsze przejmie władzę. Ja w
ten sposób widzę współczesne społeczeństwo. Żyjemy w anarchistycznej
sytuacji, która rozwinęła się w niewłaściwym kierunku, w której
najsilniejszy gang przejął kontrolę i oświadczył, że nie jest to już
anarchistyczna sytuacja - dziś jest to sytuacja kapitalistyczna lub
komunistyczna. Wciąż jednak myślę, że anarchia jest najbardziej
naturalną formą politycznego istnienia rodzaju ludzkiego. Wszystko, co
mieści się w tym słowie, to brak przywódców: „An – archont” -. „Bez
przywódców”.
Myślę też, że jeśli przyjrzymy się
otaczającej nas naturze bez uprzedzeń, zobaczymy, iż anarchia jest tam
najczęściej występującym stanem. Mam na myśli to, że dawni badacze
zwykli byli przyglądać się grupie zwierząt i wyznaczać w niej samca
alfa, naturalnego przywódcę grupy. Tymczasem nowsze badania zdają się
sugerować, iż w ten sposób narzucali oni jedynie obserwowanej grupie
własne kategorie społeczne. Owszem, w grupie jest potężny, twardy
samiec, który bierze udział w większości starć, jednak najważniejszym
członkiem stada jest prawdopodobnie ta stojąca z tyłu samica, wokół
której całe stado gromadzi się w konfliktowych sytuacjach. Są też inne
zwierzęta, pełniące ważną rolę - na przykład w poszukiwaniu nowych
pastwisk. Stado wydaje się nie posiadać hierarchicznej struktury, każde
zwierzę ma w jego ramach własną, niezależną pozycję.
A jeśli przyjrzeć się najbardziej
naturalnym formom współżycia ludzi, jak rodzina czy grupa przyjaciół,
znów okaże się, że nie potrzebujemy przywódców. O ile nie mówimy o
jakiejś niewiarygodnie sztywnej wiktoriańskiej rodzinie, nie znajdziemy
kogoś, kogo można by nazwać przywódcą rodziny, każdy ma w jej ramach
jakieś istotne funkcje. Wydaje mi się, że anarchia to stan, jaki
naturalnie pojawia się gdy zwykłe jednostki ludzkie układają swoje życie
w sposób, jaki najbardziej im odpowiada. Dopiero gdy narzuci się im te
wszystkie obce ich naturze struktury społecznego porządku, zalecane
przez wiodące szkoły polityczne, rodzą się wszystkie problemy - problemy
naszego statusu w ramach hierarchii, niepewność i utrata poczucia
bezpieczeństwa, które się z nim wiążą. Towarzyszy im zazdrość i walka o
władzę, rzeczy w zasadzie nieznane w reszcie królestwa zwierząt Wydaje
mi się, iż idea przywództwa jest nienaturalna, że została wymyślona
przez samych przywódców w czasach antyku, że od tego czasu przywódcy
brutalnie narzucali swą władzę reszcie społeczeństwa, aż do momentu gdy
życie bez nich jest dla większości ludzi nie do pomyślenia.
To jeden z podstawowych problemów
anarchii jeśli pozbylibyśmy się wszystkich przywódców choćby jutro,
postawilibyśmy ich pod ścianą i rozstrzelali - a to bardzo kusząca
perspektywa, więc pozwól mi ją przyjąć na chwilę, zanim wykażę, że jest
niemożliwa - więc gdyby do tego doszło, społeczeństwo najprawdopodobniej
by się zawaliło, jako że większość ludzi przez tysiące lat
przyzwyczaiła się do słuchania przywódców innych, niż oni sami.
Wspierają się oni na władzy jak na kuli - i jeśli nagle im ją
odbierzemy, zwyczajnie się przewrócą, pociągając za sobą całe
społeczeństwo. Aby osiągnąć jakiś realistyczny i działający model
anarchii, musisz wykształcić ludzi - wkładając w to wiele wysiłku - aż
do chwili, gdy będą gotowi wziąć odpowiedzialność za własne czyny i
świadomi tego, że żyją w obrębie większej grupy - muszą pozwolić innym
członkom tej grupy wziąć na siebie podobną odpowiedzialność. Co na małą
skalę, skalę rodziny czy grupy przyjaciół nie wydaje się być aż takie
niemożliwe, potrzeba jednak wiele wysiłku, by ludzie zaczęli myśleć o
organizowaniu całego swego życia według tych zasad. Oczywiście, żaden
rząd ani żadne państwo nie będzie nigdy uczyć ludzi życia w świecie,
gdzie wszelki rząd jest zbędny. Tak więc, jeśli ludzie chcą osiągnąć
stan, w którym będą gotowi do wzięcia odpowiedzialności za własne życie i
stać się, w moim pojęciu, istotami ludzkimi w pełnym tego słowa
znaczeniu, nie mogą liczyć na pomoc państw i rządów.
Poza tym są tradycje podziemia, tak
politycznego jak i duchowego. Byli w nim aktywni ludzie, tacy jak John
Bunyan, który spędził prawie 30 lat w więzieniu w pobliskim Bedford. Był
on autorem książki „The Pilgrim's Progress", w której zawarł idee
duchowości tak wywrotowe, że został uwięziony na te prawie 30 lat. Były
one częścią szerszego nurtu umysłowego, jaki istniał w XVII wiecznej
Anglii i skupiał w sobie wszystkie dziwne i nowe idee, jakie pojawiały
się w tym czasie, zwłaszcza na terenach, gdzie obecnie mieszkam, w
Midlands. Można w nim było odnaleźć nowe religie - w większości uznane
za herezje - które głosiły, że księża nie są potrzebni, iż nie są
potrzebni przywódcy, iż nadchodzi nowy naród świętych. Że każdy będzie
święty, a wszyscy ludzie staną się filozofami. Ludzie mogą pracować
choćby i przez cały dzień, by wieczorem odłożyć narzędzia i stać się
kapłanami, głoszącymi słowo Boże. To może wyglądać jak piękna idea,
jednak łatwo zrozumieć, jak w swoim czasie budziła ona przerażenie
rządzących. I rzeczywiście, to właśnie w XVII wieku, opierając się w
jakiejś mierze na podobnych ideach Olivier Cromwell wzrósł w siłę i
rozpętał brytyjską wojnę domową, która doprowadziła w końcu do ścięcia
króla Karola I. W efekcie, dokładnie tak, jak głosi cytat z jednaj z
najlepszych książek o tym okresie, „świat został dosłownie postawiony na
głowie."
To właśnie w tych tradycjach, czy to
duchowych czy czysto politycznych, idea anarchii znajdowała swój wyraz
na przestrzeni stuleci, a w dzisiejszych czasach potencjalne możliwości
jej rozprzestrzeniania są większe niż kiedykolwiek wcześniej. Wraz z
rozwojem Internetu, jak też z ogólnym rozwojem międzyludzkiej
komunikacji, znacznie trudniej jest powstrzymać rozprzestrzenianie się
wywrotowych idei. Mówiąc krótko, osadzenie kogoś w więzieniu na 30 lat
nie rozwiązuje już problemów rządzących. Ponadto, Internet sam w sobie
sugeruje możliwość pozbycia się scentralizowanej władzy. Jest bardzo
ciekawy kawałek na ten temat, dziesięciominutowy program telewizyjny
zrobiony przez człowieka z London School of Economics, wykładowcę który
wygląda jak najmniej groźny człowiek, jakiego można sobie wyobrazić. Nie
wyglądał w żaden sposób jak kolejny polityczny oszołom, zwiastujący
apokalipsę, wyglądał jak księgowy i ekonomista, którym zresztą był. A
mimo to przedstawiony przez niego obraz rzeczywistości był całkiem
interesujący. Mówił, że jedynym powodem, dla którego rządy są rządami,
jest ten, iż kontrolują waluty, że nie robią dla nas nic, za co byśmy
nie płacili - poza narażaniem nas na ryzyko kolejnych wojen poprzez
swoją arogancką politykę. W zasadzie nawet nie rządzą, kontrolują tylko
system walutowy i czerpią z tego zyski.
W przeszłości, jeśli chciałeś spędzić
resztę życia za kratami, najlepszym sposobem by się tam dostać, nie było
molestowanie dzieci ani zostanie seryjnym zabójcą, najlepszym sposobem
była próba stworzenia własnej waluty. To dlatego, że natura pieniądza ma
w sobie coś z magii: te kawałki metalu czy papiery mają jakąkolwiek
wartość tylko tak długo, jak długo ludzie w to wierzą. Gdyby ktoś
wprowadził do obiegu inne kawałki metalu czy papieru - i gdyby ludzie
uwierzyli w wartość tego pieniądza mocniej niż wierzą w wartość twojego,
całe twoje bogactwo w jednej chwili by zniknęło. Dlatego wszelkie próby
stworzenia alternatywnego pieniądza były w przeszłości bezwzględnie
tępione. W zasadzie wiele współczesnych firm ma swoje programy
lojalnościowe - tak jak supermarkety - i programy te są w pewnym sensie
jakąś formą własnego pieniądza. Wiele firm ma programy, w ramach których
ich pracownicy w ramach wynagrodzenia otrzymują talony, jakie mogą
potem wymienić praktycznie na wszystko, od domu po puszkę fasoli w
firmowym sklepie. Poza tym tu i tam pojawiają się lokalne systemy
„zielonej" ekonomii, zwłaszcza w tym zubożałym zakątku Anglii, w ramach
czego na przykład bezrobotny mechanik może za darmo mieć odmalowany dom.
Może on, wykorzystując swoje umiejętności, uzbierać odpowiednią ilość
kredytów, wykonując dorywcze prace dla sąsiadów naprawiać im samochody
czy coś w tym rodzaju - a później skontaktować się z bezrobotnym
malarzem, który pomaluje mu za nie dom.
I znów, podobne systemy niezwykle trudno
kontrolować, i jak twierdził ten wykładowca z London School of
Economics, powinniśmy się przygotować na sytuację, kiedy po pierwsze,
nie będzie pieniądza, i po drugie, w następstwie tego - nie będzie
rządu. Tak więc są szansę na to, by sama technologia, jak i sposoby w
jaki reagujemy na zmiany technologiczne - sposoby w jakie dostosowujemy
swoją kulturę i sposób życia do postępu technologii i nowych wynalazków
pozwoliły nam na pozbycie się władzy. Na to, by społeczeństwo ewoluowało
aż do momentu, w którym wszelka władza przestanie być potrzebna czy
pożądana. To prawdopodobnie optymistyczna wizja, zarazem jednak jeden z
niewielu realistycznych scenariuszy rozwoju sytuacji, jakie mogę sobie
wyobrazić.
Nie wierzę w skuteczność opartej na
przemocy rewolucji, głównie z tego powodu, iż w przeszłości rewolucje
nigdy nie przynosiły zamierzonych skutków. Z punktu widzenia mieszkańca
Northampton, w czasie angielskie wojny domowej wspieraliśmy Cromwella
- dostarczyliśmy buty dla całej jego armii - i byliśmy centrum ruchu
antyrojalistycznego. Przypadkiem dostarczyliśmy też butów dla całej
armii Konfederatów, co oznacza, że zawsze wiedzieliśmy, jak się ustawić.
Rewolucja Cromwella? Jak sądzę odniosła sukces. Król został ścięty,
pierwszy taki przypadek w dziejach europejskich monarchii, więc chyba
zapoczątkowaliśmy pewien trend. Ale wystarczyło poczekać dziesięć lat, a
sam Cromwell okazał się potworem. Był dokładnie takim samym tyranem jak
Karol I. W pewnym sensie nawet gorszym. Gdy do władzy doszedł Karol II,
był tak wkurzony na mieszkańców Northampton, że zburzył nasz zamek i
przywrócił status quo. Naprawdę nie sądzę, iż oparta na przemocy
rewolucja kiedykolwiek jest w stanie na dłuższą metę rozwiązać problemy
przeciętnego człowieka. Myślę, że sami najlepiej się z nimi uporamy, a
drogą do tego jest prosta ewolucja zachodnich społeczeństw. Ale trochę
to zajmie, a to czy mamy dość czasu - jest już sprawą dyskusyjną.
Jak sądzę, tak wyglądają moje poglądy na
kwestię anarchii. Kształtowały się one od dawna. Jeszcze w latach 80.,
gdy po raz pierwszy zacząłem pisać „V jak Vendetta" dla angielskiego
magazynu „Warrior", fabuła komiksu brała się głównie z moich osobistych
przemyśleń nad tym, jak daleko mogą posunąć się jeszcze politycy.
Uderzyło mnie wtedy, że systemy kapitalistyczny i komunistyczny nie
stanowią wcale prawdziwych biegunów, pomiędzy którymi znajdują się
istniejące ustroje. Dotarło do mnie, że prawdziwe spektrum politycznych
wyborów zawiera się między faszyzmem a anarchią.
Faszyzm oznacza kompletne zrzeczenie się
osobistej odpowiedzialności. Przekazujesz całą odpowiedzialność za swe
czyny w ręce państwa wierząc, że jedność oznacza siłę, co znajduje
odzwierciedlenie w oryginalnym rzymskim symbolu pęku związanych rózg. To
bardzo przekonujący argument: „Jedność stanowi siłę." Lecz później
ludzie nieuchronnie dochodzą do wniosku, że ten pęk rózg będzie jeszcze
mocniejszy, gdy każda z nich będzie mieć tę samą długość i grubość, gdy
nie będzie żadnych rózg innego Kształtu i rozmiarów, które zakłócałyby
porządek wiązki. I tak od zasady „jedność stanowi siłę" dochodzimy do
,uniformizacja stanowi siłę," a stąd już prosta droga wiedzie do
wszystkich faszystowskich ekscesów, jakie znamy z lat 20. i 30. XX w.
Z drugiej strony anarchia praktycznie
zaczyna się od założenia, że „siła tkwi w różnorodności," co jest
znacznie bardziej sensowne jeśli przyjrzymy się światu natury. Natura,
jak i siły ewolucji - o ile zdarzyło ci się żyć w kraju, w którym
jeszcze wierzy się w ewolucję - nie pasują w żaden sposób do idei, że
„jedność i uniformizacja stanowi siłę." Jeśli myślimy o gatunkach, jakie
odniosły sukces, myślimy zwykle o nietoperzach i żukach, a są tysiące
różnych odmian żuków i nietoperzy. Pewne gatunki drzew i krzewów uległy
takiemu zróżnicowaniu, że mamy dziś tysiące różnych odmian zaliczających
się do tego samego gatunku. Z drugiej strony mamy na przykład ludzi i
konie, jest Dowiem jedna podstawowa odmiana ludzka i może ze trzy
odmiany koni. Z punktu widzenia drzewa ewolucji, jesteśmy gołą pustą
gałęzią. Cały program ewolucji zdaje się opierać na różnorodności, bo w
różnorodności jest siła.
Jeśli odniesiemy tą zasadę do rozwoju
społecznego, otrzymamy coś na kształt anarchii. Każda jednostka znajduje
swoje miejsce w społeczeństwie, wraz z właściwymi tylko jej
umiejętnościami i własnymi interesami, jak też potrzebą współdziałania z
innymi ludźmi. Można sobie zatem wyobrazić, że te same nieautorytarne
zasady, na których opierają się małe grupy społeczne, jak rodzina czy
grupa przyjaciół, mogą znaleźć zastosowanie w grupach wielkich, takich
jak cała cywilizacja.
Jak sądzę, tak przedstawiają się w tym
momencie moje poglądy na temat anarchii. Choć oczywiście, materia
anarchii jest dość zmienna, więc jeśli zapytasz mnie jutro mogę mieć
inne pomysły.
W „Pisząc komiksy" twierdzisz, że
fabuła może mieć znaczenie dla świata, w którym żyjemy, że może być na
swój sposób „użyteczna". Jak sądzisz, w jaki sposób fabuły komiksów mogą
stać się użyteczne? W jaki sposób polityka wpływa na Twoją pracę?
Cóż, myślę iż fabuły są więcej niż
użyteczne, są wręcz niezbędne. Uważam, że jeśli przeanalizujesz relacje
pomiędzy prawdziwym życiem a fikcją okaże się, iż ludzie chętniej
kierują swoim życiem opierając się na fikcji niż na doświadczeniach
innych. Jestem pewien że od najwcześniejszych lat, spędzonych w
jaskiniach, kształtując własną osobowość, ludzie czerpali wzorce z
otoczenia - wzorowali się na prawdziwych osobach, które cenili, lecz
równie często na postaciach mitycznych, herosach i bogach. W każdym bądź
razie na postaciach fikcyjnych.
Bez względu na to, czy to dobrze czy źle,
tak właśnie funkcjonujemy. Sposób, w jaki mówimy sposób, w jaki
działamy, to jak się zachowujemy - prawdopodobnie w każdym przypadku
bierzemy przykład z jakiejś postaci fikcyjnej czy prototypu. Nawet,
jeśli inspiruje nas rzeczywista osoba, prawdopodobnie ona sama wzoruje
się na innej, fikcyjnej postaci. Biorąc to pod uwagę, w pewnym sensie
całe nasze życie - jako jednostek i jako kultur - jest rodzajem
narracji.
To rodzaj fikcji, to nie rzeczywistość
rozumiana jako coś konkretnego i ustalonego; ciągle fabularyzujemy
własne doświadczenie. Jesteśmy jego redaktorami. Są pewne jego elementy,
których zwyczajnie nie pamiętamy, są też i takie, które celowo usuwamy z
pamięci, gdyż uważamy je za nieistotne lub pokazują nas one w złym
świetle. Tak więc ciągle zmieniamy, tak jako jednostki jak i jako
narody, własną przeszłość. Zmieniamy ją chwila po chwili w jakiś rodzaj
fikcji literackiej; w ten sposób tworzymy własną, subiektywną
rzeczywistość. Nie doświadczamy bezpośrednio rzeczywistości,
doświadczamy tylko pewnej percepcji rzeczywistości. Doświadczamy
wszystkich tych sygnałów w nerwach wzrokowych i słuchowych, z których
dopiero komponujemy, chwila po chwili, naszą wizję świata. I
nieuchronnie, jako że ludzka percepcja otaczającego świata jest różna, i
różne są intelektualne konstrukcje, do jakich dopasowujemy przeżyte
doświadczenia, nie ma takiej rzeczy jak zimna, obiektywna rzeczywistość,
która jest trwała, niezmienna i zamknięta na interpretacje. W
nieuchronny sposób, do pewnego stopnia tworzymy fikcję w każdym
momencie swego życia, fikcję tego, kim jesteśmy, co nadaje sens naszemu
życiu, znaczenia, jakie nadajemy otaczającym nas rzeczom. Czasem
prowadzi to do katastrofy, pomyśl tylko jak wiele starożytnych mitów - a
wiele było w swych początkach niczym więcej niż właśnie mitami,
doprowadziło do okrutnych wojen, z których wiele trwa nadal. Z całą
pewnością są takie sytuacje, kiedy fikcje, na jakich budujemy swoje
życie, prowadzą do naprawdę strasznych rzeczy. Więc tak, uważam że
fikcje są bardzo ważne, w pewnym sensie odgrywają większą rolę niż
rozwój prawa czy jakiekolwiek inne czynniki społeczne. Myślę, iż
zaawansowanie naszych fikcji i naszych historii może być najlepszym
miernikiem społecznego postępu. Skłaniam się do poglądu, że gdy
spojrzymy na ludzką kulturę, generalnie za miernik jej poziomu uznajemy
stworzone przez nią dzieła sztuki, nie zaś prowadzone w danym czasie
wojny czy wydarzenia polityczne. Oceniamy dokonania sztuki a więc
również poziom fikcji.
Co do tego, w jaki sposób polityka wpływa
na moje historie, powiedziałbym, że zapewne w podobny sposób, w jaki
wpływa na wszystko inne. Mam na myśli to, o czym mówił stary
feministyczny slogan: „to co osobiste jest polityczne." Nie żyjemy w
świecie, w którym różne aspekty naszego społecznego bytu są
zaszufladkowane osobno, jak książki w bibliotece. W bibliotece masz
zwykle dział poświęconą historii, inną poświęconą polityce, jeszcze inną
poświęconą środowisku i tak dalej. Ale wszystkie te rzeczy są
polityczne. Żadna nie jest oddzielona od innych, wszystkie są
wymieszane. Myślę, że nie da się uniknąć tego, iż we wszystkim co robimy
i czego nie robimy - jest jakiś element polityczny. We wszystkim, w co
wierzymy i w co nie wierzymy. Jeśli chodzi o politykę - myślę, że musimy
pamiętać, co tak naprawdę znaczy to słowo. Polityka często próbuje
udawać, iż ma jakiś etyczny wymiar, jakby istniała dobra polityka i zła
polityka. Tak jak ja to rozumiem, słowo polityka pochodzi od słowa
uprzejmość. To sposób przekazywania informacji w sposób możliwie
najbardziej subtelny, dyplomatyczny, taki który obraża jak najmniej
ludzi. Tak czy inaczej, system polityczny jest w jakiś sposób wpleciony w
każdy aspekt naszego życia, tedy każdy aspekt naszego życia zawiera
jakiś polityczny element, również pisanie fabuł.
Przypuszczam, że każdy twórczy akt może
być nazwany propagandą na rzecz określonego stanu umysłu. W nieunikniony
sposób, jeśli tworzysz obraz lub piszesz powieść, w pewnym sensie
uprawiasz propagandę na rzecz tego, co czujesz, jak myślisz i jak
widzisz otaczający świat. Próbujesz wyrazić własny pogląd na
rzeczywistość i istnienie - i za każdym razem jest to akt polityczny
-zwłaszcza, jeśli twój punkt widzenia różni się znacząco od oficjalnego.
W ten właśnie sposób wielka ilość pisarzy wpadła w przeszłości w
tarapaty.
Czy w związku ze swoimi radykalnym poglądami miałeś jakieś problemy z wydawcami?
Cóż, to dziwne, ale nie. Zająłem się
komiksem pod wpływem amerykańskiego podziemia komiksowego, takie jest
moje pochodzenie jako twórcy, fascynacja amerykańską kulturą podziemną w
tym komiksami. To środowisko było zawsze bardzo, bardzo politycznie
zaangażowane. Dlatego od samego początku w tym, co robiłem pojawiał się
zawsze jakiś element politycznej satyry, przynajmniej od czasu do czasu.
Gdy było to niezbędne, lub gdy uważałem, że dobrze zrobi opowiadanej
historii, zawsze do moich prac zakradał się jakiś polityczny element.
Tak było z całą masą krótkich historii, jakie zrobiłem na potrzeby
2000AD, krótkich, pokręconych opowiadań science fiction. Gdy tylko było
to możliwe, starałem się zawsze dopisywać do nich jakiś polityczny
morał, czy w ogóle morał. Głównie dlatego, że stawały się przez to
lepszymi fabułami, a ja czułem się lepiej, ponieważ przemycałem w nich
swoje własne przekonania. Gdy historie te zyskały popularność, gdy
wydawnictwo zaczęło sprzedawać więcej komiksów - przestali robić mi
problemy. Nawet jeśli wydawcy nie podzielają moich politycznych
przekonań - a przeważnie ich poglądy różnią się od moich o 180 stopni -
przynajmniej rozumieją własne wyniki finansowe. I jak się wydaje -
nauczyli się z tym żyć, publikując poglądy, pod którymi się nie
podpisują, przynajmniej tak długo, jak długo czytelnicy chcą je kupować.
Są w stanie wszystko ci wybaczyć, dopóki zarabiasz dla nich pieniądze.
Myślę, że to najważniejszy wniosek z mojej kariery jako twórcy komiksów:
jeśli jesteś wystarczająco dobry, jeśli jesteś wystarczająco popularny,
jeśli zarabiasz dość pieniędzy, wtedy z radością pozwolą ci używać
swojego wydawnictwa do propagowania twoich poglądów, nawet jeśli te są
wyjątkowo radykalne. Nawet jeśli w jakimś sensie są potencjalnie
niebezpieczne. Oto całe piękno kapitalizmu: opiera się na przyrodzonej
chciwości, dla której ważniejsze jest gromadzenie pieniędzy niż poglądy,
jakie się przy okazji rozpowszechnia. Tak więc nie, nigdy tak naprawdę
nie miałem z tym problemów.
Czy mógłbyś wskazać jakiś efekt, jaki twoje prace wywarły na świecie ?
Nie mogę sobie wyobrazić zbyt wielu
pozytywnych efektów. Chciałbym wierzyć, że niektóre z moich prac
otworzyły ludziom oczy na pewne sprawy. Na bardzo prymitywnym poziomie,
dobrze by było wiedzieć, iż w efekcie moich prac ludzie zaczęli patrzeć
inaczej na komiks i dostrzegać możliwości, jakie przed nim stoją. I
uświadomili sobie, jak przydatnym narzędziem może być to medium, jeśli
chodzi o rozprzestrzenianie informacji. Że może być uzupełnieniem, może
znaleźć dla siebie miejsce w arsenale ludzi, którzy pragną społecznych
zmian, bo komiks to naprawdę użyteczne narzędzie w tym zakresie.
Chciałbym także wierzyć, iż być może, na wyższym poziomie, niektóre z
moich prac mają potencjał, by radykalnie zmienić świadomość
wystarczającej ilości ludzi, jeśli chodzi o pewne sprawy. Że, być może, w
końcu, lata po mojej śmierci, wywrą jakiś niewielki wpływ na to, jak
ludzi postrzegają i organizują społeczeństwo.
Niektóre z moich „magicznych" prac, to
próba sprawienia, by ludzi spojrzeli na rzeczywistość i kryjące się w
niej możliwości w innym świetle. Chciałbym myśleć, że będą one miały w
końcu na nich jakiś wpływ. Chciałbym myśleć, że Lost Girls i cały
zawarty w nim zamiar rehabilitacji idei pornografii, odniesie choćby
niewielki skutek. Że ludzie będą w stanie stworzyć jakąś formę
pornografii, która nie będzie wstrętna, która będzie inteligentna i w
końcu zmieni pornografię w obszar piękna, gdzie nasze. najbardziej
skrywane seksualne sekrety będzie można otwarcie i w zdrowej atmosferze
omówić. Że nasze wstydliwe fantazje nie będą spychane w podświadomość,
by tam sczeznąć i zmienić się w niebezpieczne obsesje ciemnej strony
naszej natury. Byłoby dobrze wiedzieć, że rzeczy takiej jak Lost Girls
czy prace magiczne mogą mieć potencjał, by zmienić ludzkie myślenie.
Jeśli chodzi o mój stosunek do magii,
pamiętam ostatnią rozmowę z drogą mi i nieodżałowaną przyjaciółką,
pisarką Kathy Acker. Było to niedługo po tym, jak zainteresowałem się
magią. Opowiadałem jej o tym, że tak jak wtedy myślałem, magia jest
ostatnim i najtrwalszym bastionem rewolucji. Rewolucja polityczna i
rewolucja seksualna, obie miały swoje znaczenie i swoje ograniczenia,
podczas gdy idea rewolucji magicznej będzie istnieć zawsze, zmieniając
ludzką świadomość, a co za tym idzie zmieniając naturę odbieranej przez
ludzi rzeczywistości. Kathy zgadzała się ze mną całkowicie - w jakimś
sensie było to zgodne z jej własnymi doświadczeniami - a ja wciąż tak
uważam. W jakimś sensie magia jest najbardziej polityczną z rzeczy, w
jakie się kiedykolwiek zaangażowałem.
Na przykład, mówiliśmy wcześniej - w
zasadzie ja mówiłem - o anarchii i faszyzmie jako dwu biegunach
polityki. Z jednej strony masz faszyzm, z pękiem rózg, ideą, że siła
pochodzi z jedności i uniformizacji, z drugiej anarchię, która opiera
się totalnie na jednostce i gdzie jednostka sama decyduje o własnym
życiu. Jeśli przeniesiemy to na płaszczyznę duchową, wtedy w religii
dostrzegam pewien duchowy ekwiwalent faszyzmu. Słowo religia pochodzi od
terminu ligare, tak samo jak opatrunek, bandaż i słowo więzy - i w
zasadzie oznacza „łączyć się w tych samych przekonaniach". To ta sama
idea, jaka kryje się za faszyzmem, duchowy element jest tu w zasadzie
zbędny. Wszystko od Partii Republikańskiej po ruch skautowy może być
rodzajem religii, jako grupa ludzi, złączona wspólnymi przekonaniami.
Tak więc dla mnie religia jest duchowym odpowiednikiem faszyzmu. Na tej
samej zasadzie magia jest duchowym odpowiednikiem anarchii, jako że
opiera się na samookreśleniu, z kapłanem jako człowiekiem, który w
bardziej dramatycznej formie znajduje się w centrum własnego
wszechświata. Co jest dla mnie rodzajem duchowej deklaracji
anarchistycznych przekonań. Odnajduję całą masę cech wspólnych dla
anarchistycznych poglądów i praktyk magicznych, w obu jest zawarty
ogromny ładunek współodczuwania.
Czy słyszałeś o projekcie „A jak Anarchia" jaki towarzyszył w Nowym Jorku premierze filmu „V jak Vendetta"?
Szczerze mówiąc: nie, powiedz, o co w nim chodziło?
Aktywiści anarchistyczni ustawili
przed kinem, w którym się odbywała, stolik z informacjami o tym, w jaki
sposób Hollywood usunęło z filmu treści polityczne.
Świetnie, to była jedna z rzeczy, jakie
nie dawały mi spokoju. To, co początkowo było pomyślane jako
bezpośrednie starcie anarchii i faszyzmu, twórcy filmu zastąpili jakimiś
dziwnymi odniesieniami do 11. września i wojny z terroryzmem, słowa
anarchia i faszyzm nawet w filmie nie padają. Już gdy powstawał ten
film, myślałem: jeśli chcą zaprotestować przeciwko polityce Busha i
kierunkowi, w jakim zmierza amerykańskie społeczeństwo po 11. września,
czemu nie zrobią tego, co ja w latach osiemdziesiątych, gdy nie podobał
mi się kierunek w jakim zmierzał mój kraj pod rządami Thatcher, czyli
nie nakręcą historii, osadzonej w realiach ich własnego kraju, w której
powiedzą wprost, o co im chodzi. Uderzyło mnie, że dla Hollywood „V jak
Vendetta" było sposobem na to, by paru sfrustrowanych liberałów mogło
pokazać, jak bardzo są wkurzeni obecną sytuacją bez potrzeby
podejmowania jakiegokolwiek ryzyka.
Cała historia jest osadzona w Anglii,
która jak sądzę jest dla większości Amerykanów jakimś baśniowym
królestwem, w którym wciąż żyją olbrzymy. Tak naprawdę nie istnieje choć
dla większości Amerykanów jest równie realna jak Kraina Oz. Możesz więc
spokojnie osadzić polityczną fabułę w angielskich realiach i dać w ten
sposób upust własnym frustracjom, związanym z osobą Busha i
neokonserwatystami. Tak właśnie uważam, jednak muszę przyznać, że nigdy
nie widziałem gotowego filmu, opieram się tu tylko na fragmentach
scenariusza. To mi wystarczyło.
Ale to, co powiedziałeś o akcji „A jak Anarchia" jest naprawdę ciekawe. To jest fantastyczne 
Alan Moore (ur. 1953 r.)
jeden z najwybitniejszych i scenarzystów komiksowych i w historii
komiksu. Twórca tak znaczących dla rozwoju gatunku tytułów jak:
Strażnicy, V jak Vendetta, Liga Niezwykłych Dżentelmenów, Saga o
Potworze z Bagien czy Prosto z Piekła. Autor kilku sztuk teatralnych,
wielu opowiadań i artykułów zamieszczonych w przeróżnych czasopismach.
Wegetarianin, hobbistycznie zajmujący się magią i okultyzmem.
Pierwotnie wywiad ukazał się w: Inny Świat kwartalnik anarchistyczny nr 2(29)/2009 Tłum.: Wila
Tytuł wywiadu nadany przez redakcję rozbrat.org |