Obywatelskie Forum Kultury (OFK) to kolejny etap dekonstrukcji władzy i
milowy krok w kierunku demokracji partycypacyjnej – tak zapewne
interpretują ostatnie działania w łonie poznańskiej kultury ich
entuzjaści: inteligencja, twórcy, elity. Czy to się jednak rzeczywiście
stało? Historia OFK jest krótka, dokonała się zaledwie w kilkanaście
miesięcy: przegrany konkurs o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016,
powołanie Sztabu antykryzysowego na rzecz poznańskiej kultury, Poznański
Kongres Kultury, Obywatelskie Forum Kultury, a na finał jeszcze i
powołanie Obywatelskiej Rady Kultury. Czym właściwie były te etapy? Jak
je można odczytać, dawkując entuzjazm nieco oszczędniej, albo w ogóle
bez entuzjazmu? Przyjrzyjmy się im chłodnym okiem.
Zejść na sam dół i ciągnąć wszystko do góry
Dlaczego
właściwie mielibyśmy wygrać ESK 2016? Przecież w naszym mieście nie
dzieje się w kulturze nic wyjątkowego, ani w kontekście zarządzania, ani
w kontekście samej jakości kultury.
Powołanie Sztabu
antykryzysowego uważam za burzę w szklance wody. Wystarczy popatrzeć,
jak sformułowany był list o kryzysie w poznańskiej kulturze, który
poprzedzał powołanie Sztabu i kto go właściwie podpisał? Było to
pospolite ruszenie tych, którzy na pytanie „Czy jesteś za kulturą?”
odpowiedziało zgodnym chórem: „Tak!”. Gdyby zrobić do tego przypis małym
drukiem, wypadałoby dodać: „Tak, tym bardziej, że jadę na tym wózku”.
Popatrzymy
też, jak wyglądała praca Sztabu nad jego rekomendacjami i jaki był jej
ostateczny efekt czyli Kongres. Radykalnie określił to Mikołaj Iwański:
„Otrzymaliśmy słabe, marketingowe opracowanie problemu, utrzymane raczej
w ekonomicznej narracji i odwołujące się do zarządzania, nie zaś do
humanistycznych idei i szukania nowego języka”. Po Kongresie miała się
ziścić najważniejsza część owej rewolucji – Obywatelskie Forum Kultury.
Miałem nadzieję na to, że wreszcie zacznie się działanie, które schodzi
„na sam dół i ciągnie wszystko do góry”, by móc dzięki temu
doświadczeniu dokładnie przeanalizować kryzys i rzeczywiście spróbować z
niego wyjść. Forum zaczęło jednak swoje działania nie od próby,
eksperymentu, zbudowania egalitarnej struktury, ale od usankcjonowania
starych hierarchicznych zasad - wybrania Obywatelskiej Rady Kultury. A
jakie są kompetencje tej rady? Rada „reprezentuje forum”, nie jest jego
„ciałem wykonawczym”, ani tym bardzie czymś wobec niego „służebnym”.
Trudno mi się oprzeć wrażeniu, że moje nadzieje były płonne. Obym się
mylił.

Jaka kulturalna piramida!
Wszak ferment w kulturze,
mógłby stanowić piękny początek generalnych zmian, jakie w Poznaniu są
konieczne. Niestety, tendencja jest zgoła odmienna. Paradoksalnie,
właśnie pod hasłem rewolucji umacnia się bowiem stare zasady, na jakich
nasze miasto funkcjonuje. Zasady oparte o centralizm i hierarchizm z
ambicjami na reprezentowanie, zamiast systemu opartego o bezpośrednie
uczestnictwo, aktywizujące obywateli, odbudowujące demokrację. Dziś mamy
prezydenta, vice prezydenta, dyrektora wydział kultury, wydział
kultury, przewodniczącego rady miasta, radę miasta, przewodniczącego
komisji kultury, komisję kultury. Mamy też powołaną do życia "oddolnie"
Komisję Dialogu Obywatelskiego oraz – a jakże! – jej przewodniczącego.
Ten system wciąż jednak nie działa. Po co nam zatem Obywatelska Rada
Kultury, jeśli w istocie jest ona powieleniem skostniałych zasad
rządzenia? Ich struktura przypomina piramidę, gdzie na samej górze
zawsze jest jakiś „prezio” - niczym przysłowiowa wisienka na torcie. Ona
wieńczy następujące po sobie kolejno warstwy. Każda z tych warstw
aspiruję do reprezentowania „wszystkich”, którzy znajdują się w
hierarchii niżej niż ona.
Kiedy przypatrzymy się tej piramidzie
bliżej, okaże się, że ona wcale nie „wyrasta” ze społeczeństwa, ale
lewituje ponad nim, unosi się na chmurce, nie mając z pojedynczym
obywatelem niemal żadnego realnego kontaktu. Mało tego, nie jest tym
kontaktem zainteresowana. To właśnie jest dla mnie źródło kryzysu: w
kulturze i w naszym życiu społecznym. Bardzo mnie zatem interesuje
uczciwa odpowiedź na pytanie: Czy OFK chce aspirować do zostania kolejną
władzą, czy też rzeczywiście ma zamiar tworzyć do niej alternatywę
organizując i wspierając ludzi na samym dole?
Lepiej niech elita nie zakłóca
Sfera
kultury to jedno z najbardziej newralgicznych miejsc w sprawowaniu
władzy. Kto posiada jej przychylność, kto ma w niej inicjatywę, kto
potrafi budować tożsamość, wygrywa z tym, kto jej nie ma. Elity
kulturalne są potrzebne władzy do jej legitymizacji. Władza jest w
stanie sporo oddać na rzecz spokoju, który mogą „zakłócić” znudzone
elity, wszak za nią zwykle ciągną inni - nie tyle niezadowoleni w
kwestiach obyczajowych, co ekonomicznych.
W tym kontekście
znamienne były słowa Ryszarda Grobelnego na otwarciu Poznańskiego
Kongresu Kultury. Prezydent powiedział swoje: „Yes, we can”. Co się za
tym kryło? Ja to interpretuję tak: „Wszystko, o czym będziecie tu mówić,
to prawda. Pytam jednak: co mam z tymi problemami zrobić? Postawcie się
w mojej sytuacji, zrozumcie mnie, wejdźcie w moją skórę. Jeśli tak się
stanie, nie tylko wasze – dość skromne - żądania o partycypację i
dymisję Sławomira Hinca mogą się spełnić. Oddam w wasze ręce
gospodarowanie całą kulturą: pieniędzmi, strukturą, strategią. Oczekuje
jedynie wzięcia odpowiedzialności.” Czyż nie piękne? I to się udało!
Ludzie kultury zrozumieli prezydenta, a prezydent, na dobry początek,
odwołał ze stanowiska swojego zastępcę odpowiedzialnego za kulturę i
powołał nowego. Wszystko to wygląda na obopólną korzyść. Co jednak z
niej realnie wynika? Gdzie czai się niebezpieczeństwo? Odpowiedzialność,
o której mówił prezydent, należy postrzegać jako zgodę na operowanie
językiem władzy, na współpracę z nią na jej warunkach. A co będzie
dalej?
Nawet gdyby prezydent oddał kulturę we władanie
obywateli, jak się to realnie może przełożyć na demokrację
partycypacyjna, demokrację uczestniczącą w naszym mieście? Ano tak, jak
to dyktuje ekonomia. Na kulturę w mieście wydaje się 3,5% budżetu - to
mniej więcej tyle, ile wynoszą roczne odsetki za stadionowy kredyt.
Jeśli za taką sumę władze miasta załagodzą burzące się od kilku lat
elity, to w rozrachunku końcowym koszt jest żaden. W rękach władzy nadal
zostaje 96,5% budżetu, dystrybuowanego w niedemokratyczny, a często i
cyniczny sposób. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź władzy jest
niezmienna: „Tak poważnych kwestii nie można rozwiązywać inaczej niż w
ścisłym, elitarnym gronie ekspertów”. A przecież jesteśmy połączonym
społecznym ekosystemem, gdzie wszyscy podlegamy współzależnościom. W
duchu egalitaryzmu i solidarności, ideom tak ponoć bliskim inteligencji,
mamy prawo do pełnej partycypacji.
Kultura jako niepotrzebny
balastProblemy z kulturą w Poznaniu, w Polsce, wywołały elity, które -
na rzecz utrzymania status quo - przestały po 1989 roku brać
odpowiedzialność za społeczeństwo, a zaczęły realizować swoje
partykularne interesy. W tych interesach nie było miejsca na dyskusje o
zasadniczych kwestiach polskiej transformacji: prywatyzowaniu środków
produkcji, rozwarstwieniu społeczeństwa, coraz większej biedzie,
wykluczeniom i pogłębianiu się różnic klasowych. Nie było na to miejsca,
bo elity dobrze się bawiły na bankietach organizowanych przez nowych
mecenasów kultury i – świadomie czy nieświadomie – legitymizowały nowy
porządek. Tymczasem mecenasi załatwiali w kuluarach swoje interesy
kosztem społeczeństwa a – z czasem – także i tych elit, które stawały
się coraz bardziej bezużytecznym balastem. Pod koniec lat 90.
wyabstrahowały się już tak daleko, że przestały rozumieć zubożałe
społeczeństwo, a równolegle nie były już potrzebne uwłaszczonej
nomenklaturze, która przestała brać pod uwagę jakiekolwiek głosy w
kuluarach. Ludzie kultury, w swojej masie, stali się zwykłymi
robotnikami sztuki.
Czyim językiem chcemy mówić?
Teza
o podziale społeczeństwa 80/20, czyli 20% tych, którzy korzystają z 80%
dóbr świata i 80% wykluczonych, nie mających, głosu dysponujących tylko
1/5 dóbr, obowiązywała w latach 90. Dziś nawet owe 20% stopniało na
rzecz poszerzenia się marginesu wykluczonych. W ostatnich światowych
protestach ruchu nazwanego Occupy, używano określenia, iż wykluczeni to
dziś 99% społeczeństwa. Część elit wyparowała bowiem, spauperyzowała
się. Obserwując rewolucje w poznańskiej kulturze, widzę, że większości
jej uczestników wcale nie chodzi o przywrócenie prawdziwej demokracji,
gdzie 100% społeczeństwa jest sobie równa, ale jedynie o dopuszczenie
ich do władzy. O poszerzenie stołu, przy którym liczba miejsc znacznie
się ostatnio skurczyła. Czy to się uda?
Nie ma mowy! Tort już
został podzielony. Jesteśmy jako społeczeństwo zadłużeni do granic
możliwości. Potrzeba kultury obnażającej i walczącej z stanem rzeczy.
Nie zaś kultury, która jest tylko narzędziem społecznej nobilitacji
elit. Kultura dziś to też głos wykluczonych, objawiająca się przez
granie w garażach, malowanie na ścianach, tańczenie na ulicach i
wymianie dorobku w Internecie. Jak w tej sytuacji odnajdzie się Otwarte
Forum Kultury, stanie się też jego wartością. Co będzie dalej?
Zobaczymy. Nowych warunków nie będzie jednak dyktować liberalna władza,
ale bliżej nieokreślony byt wywodzący się z ulicy. OFK cały czas ma
szanse zrozumieć tę ulicę, a z czasem stać się jej rzecznikiem. W tym
celu trzeba jednak odrzucić język eksperckiej władzy, skupionej na
autorytetach, a usłyszeć język społeczeństwa. To jest przyczyna i droga
wyjścia z kryzysu.
Zachęcić ludzi do tego, żeby zabrali głos w
swoich sprawach. Dotychczasowa polityka spowodowała w społeczeństwie
gigantyczne przepaści, a to odbija się na jego wierze w możliwość
dokonania realnych zmian i chęci do działania.
Eksmisja zamiast solidarności
Ta
powszechna apatia wynika z tego, że ludzie nie mają poczucia
bezpieczeństwa, społecznej solidarności. Niech za przykład posłuży
historia z kamienicy, w której za chwile mamy nadzieje otworzyć naszą
księgarnię. Poznaliśmy tam pewna kobietę. Urodziła się i wychowała w tej
kamienicy, ale rodzice wyrzucili ją z domu. Zamieszkała więc w piwnicy.
Pewnego dnia przyszła do nas delegacja z petycją w tej sprawie. Okazało
się, że mieszkańcy chcą usunięcie piwnicznej lokatorki. Nie
podpisaliśmy! Długo trzeba było tłumaczyć, że problemem nie są sąsiedzi
mieszkający w piwnicy, a władza, która do tego dopuszcza. W ramach
solidarności i zwykłej ludzkiej pomocy, petycja powinna być żądaniem o
przydział lokalu socjalnego dla sąsiadów, nie zaś wołaniem o ich
eksmisje.
Powyższa historia jest konsekwencją logiki, jaką
serwują nam elity. Brak reakcji w kwestiach zasadniczych, takich jak
polityka socjalna władz miasta, pogłębia patologie na samym dole.
Człowiek
kulturalny budował kiedyś swój status w oparciu o społeczność. Dziś
człowieka kulturalnego wyróżnia to, że stać go na wzięcie kredytu na 40
lat, by odciąć się od biedy i odpowiedzialności rozumianej zupełnie
inaczej niż ta, o której mówił na Poznańskim Kongresie Kultury prezydent
Grobelny. Elita zamyka się w osiedlach obwarowanych kamerami i
zasiekami. Ci, których na to nie stać, gniją w rozsypujących się
czynszówkach, Końcem tego łańcucha jest kontener na ulicy Średzkiej. To
jest właśnie dzisiaj dominująca kultura. Jako OFK, podaliśmy rękę
prezydentowi. Czas podać ją indywidualnie zapijającemu się na śmierć z
braku perspektyw sąsiadowi. Nie tylko w kurtuazyjnym geście.
Artykuł ukazał się w najnowszym numerze poznańskiego IKSa Marek Piekarski
|
A ja i owszem. Zazwyczaj Was oceniam negatywnie, tym razem tekst był ok, byłem bliski wciśnięcia plusa, ale końcówka mnie zniechęciła, więc nie oceniam w ogóle.
Fakt, najciężej pracujący często klepią biedę.
Co to znaczy "najciężej pracujący"? Co jest wyznacznikiem ciężkości pracy? Kto ciężej pracuje - facet, który tłucze kamienie młotem, czy jubiler szlifujący kamienie? Fizycznie ten pierwszy, zaś jeśli chodzi o odpowiedzialność to ten drugi - jak spiep... szlif diamentu straty są większe, zaś jak jeden kamień w tłuczniu będzie o pół centymetra szerszy to nikt nawet tego nie zauważy.
tak znowu rozkminka a co by powiedzial jp2. drogi rb, oczywistym jest to ze w naszym (i nie tylko) kraju, nie ma namiastki rownowagi, sprawiedliwosci spolecznej. menadzerowie zarabiaja 8 razy wiecej od robotnikow w tym samym zakladzie pracy, a kobiety o 15% mniej niz mezczyzni. zapewne szlifujacy djamenty to duzy problem ale ile tych grawerow w kraju jest? nierownosc jest powszechna w przemysle, supermarketach... albo zaczniemy patrzec na temat powaznie,albo pisac by popisac. na marginesie, nie zauwazasz w tym kraju partolonej roboty przez "eksperow"? autostrady, stadiony. politycy, administracja i inzycierowie...
Co to jest pensja? To najniższa stawka za która godzi się pracować dany pracownik. Definicja prosta do bólu. Żaden prywatny właściciel nie da wynajętemu menadżerowi więcej niż ową "pensję". Ta sama zasada tyczy robotników. Zaś wszyscy owi "eksperci" to pracownicy szeroko rozumianej, centralnie zarządzanej strefy budżetowej, czyli przedsiębiorstw i spółek zarządzanych w sposób typowy dla gospodarki socjalistycznej. Prosty przykład - kto skarży się na kolejki u dentysty? Raczej nikt - płacisz i masz wykonaną usługę. A reszta opieki zdrowotnej? Państwo obiecuje wyborcom wysoki standard opieki za niską cenę, NFZ udaje, że płaci szpitalom i przychodnią, a te albo oszukują by nie popaść w długi, albo się zadłużają, albo udają że pracują. Efekt jest taki, że wszyscy są wk... Zatem bądźmy poważni.